Wiele, wiele lat temu podczas upalnych wakacji na wsi mościłam sobie miejsce pod jabłonką. Musiał być koc, coś do picia, owoce pozbierane z ogrodu oraz powieść Stanisławy Fleszarowej-Muskat zabrana w tajemnicy przed Mamą z jej biblioteczki. Ciepło robi mi się na sercu na wspomnienie tego lata, słońca i błogiego czasu z książką. „Czarny warkocz”, „Kochankowie róży wiatrów”, „Most nad rwącą rzeką”, „Lato nagich dziewcząt”. Takie było moje lato. Sentyment do tych czytadeł pozostał, a niedawno rozmawiałam z kimś, kto wspominał książkę „Stangret jaśnie pani”. Nie czytałam jej wcześniej, więc postanowiłam to nadrobić. Wszak byłam na urlopie, słońce świeciło, trawa zapraszała, tylko tej jabłonki już nie było.
W Warszawie trwa Powstanie Warszawskie, coraz więcej ludności ucieka ze stolicy, cześć zostaje złapana i wtłoczona do obozu w Pruszkowie. Tylko nielicznym udaje się stamtąd zbiec. W Łęgowie, miejscowości nieopodal Warszawy, pojawia się Olga – uciekinierka z płonącej Warszawy. Trafia do miejsca, z którym wojna obeszła się niezwykle łaskawie. W pałacu mimo niemieckiego zarządcy, władzę wciąż sprawuje pani Zgorzeniecka, a życie w majątku biegnie jak przed wojną. Olga najpierw trafia do domu Tymona, stangreta jaśnie pani, wdowca i ojca Zuzanki i Adasia, który jednak zaprowadza ją do pałacu pod opiekę pani Zgorzenieckiej. Tajemnicza, smutna Olga budzi wiele uczuć w Tymonie, mimo dzielącej ich przepaści klasowej i intelektualnej, ona sama zaś wciąż czeka na swojego Stacha – męża lotnika, który od początku wojny latał w RAF-ie i słuch po nim zaginął.
Później wszystko toczy się bardzo przewidywalnie, Tymon zakochuje się w Oldze, ona wciąż tęskni za swoim mężem i pozostaje mu wierna. Taka nierealna miłość mogła Tymona zniszczyć, on jednak po wojnie rósł i piął się w górę drabiny społecznej zostając nie tylko zarządcą majątku Zgorzenieckiej, ale także posłem na sejm. Zaś Olga traci swój majątek w Warszawie i zostaje wzdychającą do przedwojennych marzeń nauczycielką, drewnianą niczym Izabela Łęcka. Olga tylko początkowo wzbudziła we mnie ciepłe uczucia, później pojawiło się rozczarowanie i zniecierpliwienie jej osobą. Chyba powinnam być pod wrażeniem, że tyle lat czekała na swojego męża, a jednak nie potrafiłam.
W książce Fleszarowej-Muskat najbardziej podobał mi się obraz wojennej Warszawy oraz warstwa obyczajowa dotycząca polskiej wsi. Dobrze zostały opisane przemiany, które zachodziły w ludziach pod wpływem władzy ludowej, ci którzy jeszcze wczoraj kochali i szanowali panią Zgorzeniecką następnego dnia pluli jadem, nienawiścią i kreowali się na najbardziej uciemiężonych i pokrzywdzonych. Jakże wyrywali się do życia w pałacowych pokojach, a kompletnie nie potrafili się do takiego życia przystosować! Jakze grabili tą ziemię nie szanując absolutnie dekretu, który stanowił o podziale majątków!
„Stangret jaśnie pani” czytany tego lata nie wzbudził we mnie takich uczuć, jak inne książki Stanisławy Fleszarowej-Muskat, a okres powojenny w książce wręcz mnie drażnił. Pewnie za sprawą odrealnionej Olgi. Książka średnio mi się podobała, więc będę dalej szukała swojego letniego czytadła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz