„Niebiosa są puste” Avroma Bendavida-Vala to książka o miejscu, którego już nie ma. O całkowicie żydowskim miasteczku ukrytym wśród lasów Radziwiłłów na Wołyniu. Trochenbrod, zwany też Zofiówką, znany był mi z doskonałej powieści Jonathana Safrana Foera „Wszystko jest iluminacją”, jednakże jak pisze sam autor tejże powieści w przedmowie do „Niebiosa są puste”, „nie jest to książka o dziejach Trochenbrodu, lecz głęboko osobista opowieść o przeżyciach młodego człowieka w ojczyźnie jego przodków”. Dzieło Avroma Bendavida-Vala jest niezwykle rzetelną, ale napisaną lekkim piórem książką, składającą hołd wszystkim mieszkańcom Trochenbrodu, zapisującą w pamięci ludzkości to niezwykłe miejsce, które zniesiono z powierzchni ziemi, starając się również zatrzeć wszystkie ślady, które mogłyby do niego doprowadzić. Także w ludzkiej pamięci.
Piękne zdjęcia z wkładek zdjęciowych pokazują Trochenbrod taki, jaki był kiedyś. Jego mieszkańców, których większość straciła życie 11 sierpnia 1942 roku, a reszta miesiąc później. Garstce udało się zbiec do okolicznych lasów i przeżyć, ci ocaleni z Trochenbrodu to w większości ci, którym udało się wyjechać z miasteczka przed tą datą. To właśnie ci nieliczni, mogli jeszcze opowiedzieć o życiu w tym niezwykłym miejscu. Najbardziej wstrząsnęły mną jednak zdjęcia obecnego Trochenbrodu, pokazujące pustą przestrzeń, z nitką drogi pośrodku, prowadzącą donikąd. Wciąż jeszcze widać linię krzaków przy tej drodze. Ta droga to jedyny ślad, że kiedyś było to miejsce tętniące życiem. Stosunkowo niedawno postawiono trzy pomniki, jeden w miejscu spalonej synagogi i dwa w okolicznych lasach, gdzie zamordowano Żydów z Trochenbrodu i okolicznych miejscowości. Przeraża to, że niewielu z okolicznych mieszkańców wiedziało o tej historii, a większość z nich nie potrafiłaby wskazać tego miejsca. Mój umysł nie mógł pojąć tego, że można zniszczyć całe miasto i pamięć o jego mieszkańcach tak skutecznie.
Avrom Bandavid-Val jest synem człowieka, który był mieszkańcem Trochenbrodu, jednakże ta historia nie interesowała go aż do momentu, kiedy podczas swego pobytu w Polsce postanowił pojechać na Ukrainę, aby zobaczyć miejsce urodzenia swojego ojca. To, co tam zastał, wstrząsnęło nim do głębi i przez kolejnych kilkanaście lat starał się odtworzyć historię Trochenbrodu, co udało mu się zresztą znakomicie. Dbając o kontekst historyczny, cofnął się aż do roku 1810, kiedy to pierwszy osadnicy postawili swe chaty na błotnistej polanie, a skończył na opowieściach o tym, co zdarzyło się w tym miejscu już po pogromie w 1942 roku oraz relacjach świadkach. Tą rzetelną, świetnie napisaną reporterską opowieść, czyta się doskonale, często z niedowierzaniem i łzami w oczach. Autor zadbał także o podanie źródeł, słownika oraz kalendarium, które bardzo ułatwiają lekturę.
Chociaż moja notka może wydawać się sucha, to zapewniam, że książka naprawdę jest warta przeczytania. Nie potrafię oddać słowami ogromu tej tragedii, która tam się zdarzyła i emocji, które towarzyszyły mi podczas lektury. O Trochenbrodzie trzeba wiedzieć i pamiętać.
kolejna książka do odszukania, dziękuję
OdpowiedzUsuń