Andrzej Sapkowski
Narrenturm, Boży wojownicy, Lux Perpetua
SuperNowa, 2002-2006
Rok
2013 jest u mnie rokiem powtórek. Od jakiegoś już czasu nosiłam się z zamiarem
odświeżenia sobie Trylogii husyckiej,
chyba od chwili, gdy po raz kolejny wchłonęłam cykl o Wiedźminie i dostrzegłam
w nim o wiele więcej niż przy pierwszym i drugim czytaniu – to reguła, że każde
kolejne spotkanie z dobrą książką obfituje w nowo dostrzeżone myśli i pozwala
docenić to, co głębiej schowane. Również trylogia o Reynevanie nie zawiodła
mnie pod tym względem.
Rzecz dzieje się podczas wojen husyckich, na Śląsku
rządzonym przez wielu książąt z linii piastowskiej i w Czechach, gdzie ścierają
się zwolennicy i przeciwnicy nowego rozumienia słowa bożego, w latach
dwudziestych XV wieku. Czas akcji zbliżony jest do powieści Korkozowicza z
cyklu o Czarnym, ale jakże inaczej pokazany. Nie ma tu idealnych bohaterów, nie
ma idealnych akcji – nie wszystko się udaje, jak było zaplanowane, a główne postacie
często muszą się salwować ucieczką (może nawet zbyt często, co przejada się
nieco, zwłaszcza w trzeciej części). Bohaterowie są prawdziwi, z krwi i kości,
odmalowani z całym dobrodziejstwem inwentarza i we wszystkich odcieniach, a
opisy historycznej rzeczywistości i miejsc, po których przemieszczają się tabuny
postaci wszelakich, realnych i wymyślonych przez autora, są tak sugestywne, że
aż czujemy zapachy, nie zawsze piękne, i słyszymy odgłosy życia, bywa że bolesne,
jak wrzaski torturowanych czy skwierczenie palonych heretyków – cały naturalizm
w konwencji średniowiecza.
Więcej na blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz