„Piękne dni Aranjuezu” to nie książka o książkach. We wstępie czytamy:
Perorując pośród gromady zirytowanych koleżanek i kolegów, zawołałam z wypiekami na twarzy:
- Świat został idiotycznie stworzony! Ktoś wreszcie powinien się tym zająć i tak wszystko zorganizować, żeby każdy człowiek te najbardziej potrzebne mu do istnienia rzeczy, jak dach nad głową, skromne jedzenie, skromna odzież otrzymywał bez pracy. Bez harowania na to przez dziesięć godzin na dobę. Słuchajcie! – wrzasnęłam głośniej, porwana tak nadzwyczajną ideą. – To byłoby dopiero życie!
Połowa słuchających oblizała się lubieżnie na widok roztaczanych przeze mnie rewelacyjnych perspektyw, a ja kończyłam:
- To byłaby dopiero epoka „pięknych dni Aranjuezu”, czyli „Aranżuezu”, mówiąc z francuska, „ Aranchuezu” – z hiszpańska – popisywałam się swą erudycją. – Patrz „Don Karlos” Schillera – dodałam już ciszej na użytek bliżej stojących koleżanek.
Chciałam wejść w romans z pisarką, ale skończyło się to nieudanym zakupem książki na allu - dobrze, że mi pieniądze zwrócono, tak że na razie dam sobie spokój.
OdpowiedzUsuń