Autor: Marlena de Blasi
Tytuł: „Amandine”
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 361
Tytuł: „Amandine”
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 361
Książka
trafiła do mnie przez przypadek, chociaż jednak troszkę przy moim udziale.
Postanowiłam odświeżyć stare dobre czasy, kiedy to z moją szefową wymieniałyśmy
się książkami. Niestety od początku tego
roku z uwagi na zmiany organizacyjne w pracy „źródełko dostawy książek
wyschło”. Jednak jakiś czas temu udało mi się je ponownie uruchomić i w efekcie
otrzymałam „Amandine”.
Zanim
jednak przejdę do dalszego opisu chcę zaznaczyć, iż nie jest to pozycja stricte
historyczna. Wydarzenia okresu II wojny światowej stanowią jedynie tło głównego
wątku. Lubię takie połączenie, o tym jednak, czy w tym przypadku przypadło mi
do gustu, zainteresowani dowiedzą się poniżej.
Akcja książki rozpoczyna się od
tragicznego wydarzenia w 1916 roku w posiadłości należącej do rodziny
Czartoryskich, leżącej niedaleko Krakowa. Hrabia Antoni Czartoryski morduje
swoją kochankę, a następnie odbiera sobie życie strzałem w głowę. Pozostawia
wdowę, hrabinę Walewską oraz małą dwuletnią córkę o imieniu Andżelika. Historia
niejako zatacza koło, kiedy czternaście lat później Andżelika nawiązuje romans
z młodym baronem, jak się okazuje bratem kochanki Antoniego Czartoryskiego.
Poczęte w wyniku owego romansu dziecko to tytułowa Amandine. Niestety jej los jest
już przesądzony w momencie urodzin, bowiem urażona duma hrabiny Walewskiej nie
pozwala na uznanie wnuczki, w której żyłach płynie krew „okrytej hańbą
rodziny”. Hrabina wszczyna swój plan
pozbycia się dziecka, kłamiąc, że zmarło, wywozi je do klasztoru Montpellier we
Francji i pozostawia pod opieką guwernantki Solange. Dziewczynka dorasta w
surowej atmosferze, zmagając się dodatkowo z niechęcią otoczenia. Kiedy
przybierają one zbyt niebezpieczne rozmiary, troskliwa Solange mimo wybuchu
wojny, postanawia wywieźć Amandine do swojej rodzinnej posiadłości na północy
Francji. Planowana krótka podróż zamienia się w długotrwałą przeprawę przez
okupowany kraj. Główny trzon powieści
stanowią dzieje Amandine, jednak rodzina Czartoryskich nie znika zupełnie z
kart książki. Losy hrabiny i jej córki poznajemy z perspektywy wydarzeń
toczących się w Polsce, w szczególności mających miejsce w Krakowie.
Pani Marlena de Blasi przedstawia nam dość
nietypowy sposób narracji, sama jest głównym narratorem, jednak bardzo często
snuje opowieść z punktu widzenia bohaterów powieści. Taki zabieg wprowadza
lekki chaos i wymaga dużego skupienia podczas czytania. W przeważającej części jej treść stanowią
opisy zdarzeń i przemyśleń postaci, pojawiające się dialogi są stosunkowo
krótkie, pisane niedokończonymi zdaniami.
Opinia z okładki książki: „Porywająca powieść, pełna malowniczych
szczegółów obyczajowych i historycznych…Zaskakujący finał!”
Celowo cytuję treść opisu, bowiem przyglądam
mu się raz po raz i zastanawiam się, co jest ze mną nie tak, bo nijak nie mogę
się z nim zgodzić. Pomysł na fabułę oceniam, jako świetny, bardzo interesująca
okładka, mnóstwo pozytywnych opinii czytelników, a jednak… W jednym, tylko w
jednym momencie poczułam, że historia mnie wciąga, ale na krótko (po dwóch
stronach skończyło się), prawdę mówiąc, wielokrotnie czułam się zniechęcona i
znudzona, zatem powieść mnie nie porwała. Z malowniczych szczegółów
obyczajowych pamiętam tylko, faktycznie drobiazgowe opisy sztuki kulinarnej,
które w mojej ocenie są zbyt rozbudowane w zestawieniu z pozostałymi relacjami.
Odnosząc się natomiast do poruszonego wątku historycznego to nie polecam
lektury, jeżeli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś więcej w tej materii. Przeciwnie
musi mieć już pewną wiedzę w tym zakresie, aby nie wyciągnąć błędnych wniosków.
Rozumiem, że „zawierucha wojenna” miała stanowić jedynie tło głównego wątku,
jednak osobiście mam wiele zastrzeżeń do tej tematyki w książce. Wiele ale…, największe
jednak przytoczę: nieświadomy obrazu wojny w Europie czytelnik, może odnieść
wrażenie, że w Polsce okupanci byli wyłącznie dżentelmenami, całującymi damy w
dłonie, grającymi z nimi Chopina i oczywiście bez słowa sprzeciwu pozwalali
słuchać radia BBC (całym złem okazała się AK, bowiem za jej sprawą doszło do
tragedii). Natomiast ci okrutni, siejący grozę i śmierć trafili do Francji.
Zdaję sobie sprawę, że to bardzo duże uproszczenie, niemniej nie wiem, czy pokazanie
różnego oblicza niemieckiego okupanta było celowym zamysłem autorki, czy też
wydarzenia z Krakowa były stworzone jedynie na potrzeby książki. No cóż, ci,
którzy mnie znają zrozumieją moje obiekcje wynikające z takiego zestawienia. No i finał, zaskakujący? Oczywiście każdy ocenia splot wydarzeń
według własnych odczuć i zapewne na ich podstawie przewiduje zakończenie, mnie zaskoczyłoby inne.
Niestety
sposób narracji i styl pisania autorki również nie przypadł mi do gustu. Nie
chcę jednak nikogo zrażać do zapoznania się z lekturą. Moja opinia jest tylko i
wyłącznie subiektywną oceną. Może miałam zbyt wygórowane oczekiwania wobec tej
książki, albo przypadek, o którym pisałam na wstępie zdarzył się w
nieodpowiednim dla mnie momencie?
Mnie nie zraziłaś :) Chętnie przeczytam tę książkę :)
OdpowiedzUsuń