wtorek, 10 czerwca 2014

"Bractwo Bang Bang" Greg Marinovich, João Silva







"<<My, fotoreporterzy, musimy tam być, reszta najwyżej może>> - powtarzał mi Peter Andrews, fotoreporter Reutersa. Też uważał, że aby coś poznać, trzeba się temu przyjrzeć z bliska, a osobiste doświadczenie jest także wyrazem szacunku dla bohaterów dziennikarskich opowieści i ich tragedii, haraczem płaconym śmierci za przywilej podejścia na odległość kilku kroków. Ale za przyglądanie się śmierci, za tę poufałość niektórym przychodziło płacić wysoką cenę. Na rachunek do uregulowania składały się samotność, poczucie zagubienia w zwyczajnym, codziennym życiu, niemożność porozumienia z najbliższymi, ucieczka w alkohol lub narkotyki, nocne koszmary, a nierzadko własne życie" (Wojciech Jagielski, ze wstępu do książki "Bractwo Bang Bang")




Czytając książkę Wojciecha Tochmana "Eli, Eli" natrafiłam na fragment o tajemniczym, niemal mitycznym Bractwie Bang Bang. Tochman pisał o nim w kontekście odpowiedzialności moralnej za zdjęcia reporterskie. Zaintrygowało mnie ono, miałam mnóstwo pytań, zaczęłam zatem szukać informacji w Internecie, widziałam film, jeden, drugi, na okrągło słuchałam  piosenki "Kevin Carter" Manic Street Preachers. Odpowiedzi znalazłam u źródła, czyli u samych członków owego Bractwa. W 2001 roku  Greg Marinovich i Joao Silva spisali swoje wspomnienia z lat dziewięćdziesiątych, kiedy to RPA walczyło o wolność, wspomnienia o czwórce nieustraszonych fotoreporterów, o tym, co czuli, gdy odbierali nagrody Pulitzera, i o tym, o czym nie mogą zapomnieć - o setkach zabitych, którym robili zdjęcia. Kim byli, jakie mieli ideały, co nimi kierowało???




Zdjęcie z książki "Bractwo Bang Bang"




Bractwo Bang Bang - Ken Oosterbroek, Joao Silva, Greg Marinovich i Kevin Carter. Młodzi, utalentowani, znani na całym świecie, nagradzani, uzależnieni od wojny i robienia zdjęć. Południowa Afryka, kwiecień 1994, ostatnie chwile apartheidu i walka o wolność. Członkowie Bractwa znaleźli się w centrum wydarzeń, byli najlepsi, wszystko wiedzieli, wszystkich znali. Ich zdjęcia i fotoreportaże obiegały cały świat, zdobywali nagrody, każdy chciał z nimi pracować. Jest też druga strona medalu: byli zarozumiali, egoistyczni, zamknięci. Sława uderzyła im do głowy, zaczęli ryzykować coraz bardziej, coraz częściej, goniąc za tym jednym jedynym zdjęciem. Dokumentowanie okrucieństwa walk stało się ważniejsze niż cokolwiek...


Całość przeczytasz na moim blogu


Anna M.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz