czwartek, 30 maja 2013

Karol Bunsch – Odnowiciel

Karol Bunsch
Odnowiciel
Wydawnictwo Literackie, 1988

Odnowiciel, szósta część cyklu piastowskiego, jest bezpośrednią kontynuacją Bezkrólewia. Dwa lata rządów Bolka pozostawiło kraj zniszczonym. Po nagłej śmierci starszego Mieszkowica rozpoczął się czas niepewności, osieroconego tronu, chłopskich grabieży pustoszących ziemie, buntu Mojsława, który oddzielił Mazowsze od Polski, najazdu czeskiego Brzetysława, grabiącego relikwie złożone w Gnieźnie i palącego po drodze miasta Wielkopolski, zajmującego Śląsk i Małopolskę. Kazimierz poczuł się w obowiązku powrócić do ojczyzny i podjąć trud władania.
Młodszy syn Mieszka Lamberta dojrzał, odtrącił opiekę i nadzór matki, odrzucił jej propozycję pozostania w krajach niemieckich i spokojnego życia gdzieś na dziedzinie nadanej przez cesarza i zdecydował się odbudować kraj ojca. Zdawał sobie sprawę, jak trudne czekało go zadanie. Postarał się jednak znaleźć sprzymierzeńców w osobach niektórych możnowładców i wśród władców ościennych krain, uzyskał nawet pomoc cesarza w pokonaniu Brzetysława. Zdecydował o przeniesieniu stolicy do Krakowa, gdyż złupiona Wielkopolska potrzebowała czasu, by się podnieść ze zgliszcz. Tam też pojął za żonę Dobroniegę, córkę Włodzimierza Wielkiego, wielkiego księcia kijowskiego, i tam spłodził synów.


Czytaj dalej...

środa, 29 maja 2013

Karol Bunsch – Bezkrólewie

Karol Bunsch
Bezkrólewie
Wydawnictwo Literackie, 1988

Bezkrólewie jest jedną ze słabszych powieści należących do cyklu piastowskiego, co nie znaczy, że słabą. Wziął w niej Bunsch na warsztat czasy jednego z poważniejszych kryzysów młodej polskiej państwowości, gdy rozstrzygała się sukcesja po śmierci Mieszka II w 1034 roku. Kandydatami do tronu byli jego dwaj synowie: Bolesław, zwany Zapomnianym, i Kazimierz Odnowiciel. Na temat istnienia bądź nieistnienia władcy między Mieszkiem a Kazimierzem trwają wśród historyków spory; napisano na ten temat wiele prac, do których odsyłam wszystkich, którzy pragną pogłębić wiedzę w tym zakresie. Na użytek omawianej lektury przyjmiemy, że Bolko istniał, co Bunsch bardzo malowniczo i przekonująco opisał.
Przedwczesna śmierć Mieszka II, pokonanego, w dużym uproszczeniu, zgryzotami i utratą korony królewskiej, zostawiła sprawę sukcesji nieuporządkowaną. Wprawdzie książę wzorem przodków chciał na tronie widzieć pierworodnego Bolka, ale nieprawe pochodzenie syna i jego nieprzewidywalny charakter czyniły uprawomocnienie tego następstwa niepewnym. Sprzeciwiała mu się duża część możnowładztwa, kler i królowa Rycheza, matka młodszego Kazimierza, przeznaczonego pierwotnie do stanu duchownego. To właśnie Rycheza pchała syna do sięgnięcia po koronę, to wokół niej skupiali się zwolennicy bardziej przewidywalnego, dającego sobą powodować księcia. Zwłaszcza że starszy Bolko nie krył sympatii do dawnej wiary, wyplenionej przez chrześcijaństwo, mające scalić i wzmocnić młode jeszcze państwo. Polska stanęła przed widmem bratobójczej wojny.


Czytaj dalej...

niedziela, 26 maja 2013

Niebiosa są puste - Avrom Bendawid-Val


„Niebiosa są puste” Avroma Bendavida-Vala to książka o miejscu, którego już nie ma. O całkowicie żydowskim miasteczku ukrytym wśród lasów Radziwiłłów na Wołyniu. Trochenbrod, zwany też Zofiówką, znany był mi z doskonałej powieści Jonathana Safrana Foera „Wszystko jest iluminacją”, jednakże jak pisze sam autor tejże powieści w przedmowie do „Niebiosa są puste”, „nie jest to książka o dziejach Trochenbrodu, lecz głęboko osobista opowieść o przeżyciach młodego człowieka w ojczyźnie jego przodków”. Dzieło Avroma Bendavida-Vala jest niezwykle rzetelną, ale napisaną lekkim piórem książką, składającą hołd wszystkim mieszkańcom Trochenbrodu, zapisującą w pamięci ludzkości to niezwykłe miejsce, które zniesiono z powierzchni ziemi, starając się również zatrzeć wszystkie ślady, które mogłyby do niego doprowadzić. Także w ludzkiej pamięci.

Piękne zdjęcia z wkładek zdjęciowych pokazują Trochenbrod taki, jaki był kiedyś. Jego mieszkańców, których większość straciła życie 11 sierpnia 1942 roku, a reszta miesiąc później. Garstce udało się zbiec do okolicznych lasów i przeżyć, ci ocaleni z Trochenbrodu to w większości ci, którym udało się wyjechać z miasteczka przed tą datą. To właśnie ci nieliczni, mogli jeszcze opowiedzieć o życiu w tym niezwykłym miejscu. Najbardziej wstrząsnęły mną jednak zdjęcia obecnego Trochenbrodu, pokazujące pustą przestrzeń, z nitką drogi pośrodku, prowadzącą donikąd. Wciąż jeszcze widać linię krzaków przy tej drodze. Ta droga to jedyny ślad, że kiedyś było to miejsce tętniące życiem. Stosunkowo niedawno postawiono trzy pomniki, jeden w miejscu spalonej synagogi i dwa w okolicznych lasach, gdzie zamordowano Żydów z  Trochenbrodu i okolicznych miejscowości. Przeraża to, że niewielu z okolicznych mieszkańców wiedziało o tej historii, a większość z nich nie potrafiłaby wskazać tego miejsca. Mój umysł nie mógł pojąć tego, że można zniszczyć całe miasto i pamięć o jego mieszkańcach tak skutecznie.

Avrom Bandavid-Val jest synem człowieka, który był mieszkańcem Trochenbrodu, jednakże ta historia nie interesowała go aż do momentu, kiedy podczas swego pobytu w Polsce postanowił pojechać na Ukrainę, aby zobaczyć miejsce urodzenia swojego ojca. To, co tam zastał, wstrząsnęło nim do głębi i przez kolejnych kilkanaście lat starał się odtworzyć historię Trochenbrodu, co udało mu się zresztą znakomicie. Dbając o kontekst historyczny, cofnął się aż do roku 1810, kiedy to pierwszy osadnicy postawili swe chaty na błotnistej polanie, a skończył na opowieściach o tym, co zdarzyło się w tym miejscu już po pogromie w 1942 roku oraz relacjach świadkach. Tą rzetelną, świetnie napisaną reporterską opowieść, czyta się doskonale, często z niedowierzaniem i łzami w oczach. Autor zadbał także o podanie źródeł, słownika oraz kalendarium, które bardzo ułatwiają lekturę.

Chociaż moja notka może wydawać się sucha, to zapewniam, że książka naprawdę jest warta przeczytania. Nie potrafię oddać słowami ogromu tej tragedii, która tam się zdarzyła i emocji, które towarzyszyły mi podczas lektury. O Trochenbrodzie trzeba wiedzieć i pamiętać. 


środa, 22 maja 2013

Ludzie listy piszą... z wojny.


,,Niedoręczony list" Sarah Blake dostałam w prezencie jakieś dwa lata temu i natychmiast zabrałam się do lektury tej książki. Niestety, po około czterdziestu stronach odrzuciłam to romansidło w kąt i postanowiłam nigdy do niego nie wracać. Jeszcze nigdy nie byłam tak znudzona jakąkolwiek lekturą, a tu proszę, da się? Da się! Zaczęło się tak, że Emma, świeżo upieczona doktorowa Fitch przyjeżdża do miasteczka gdzie naczelniczką poczty jest wierząca w system służbistka Iris James. Podczas gdy w miasteczku Franklin życie toczy się spokojnie Europa targana jest wojną, najstraszniejszą ze wszystkich, jakie dotychczas miały tu miejsce. Frankie Bard jest dziennikarką radiową, która przekazuje Ameryce wieści z frontu. Opis z tyłu okładki zapowiadał, że losy tych trzech kobiet w jakiś przedziwny sposób się połączą. Niestety, pierwsze strony książki nie zapowiadały, że dokona się to w jakiś ciekawy lub chociaż prawdopodobny sposób, a jednak.

Jak już powiedziałam, byłam wyjątkowo sceptycznie nastawiona do tej książki. Fabuła nie zapowiadała się ciekawie, a język autorki wyjątkowo mnie drażnił.Wszystko zmieniło się gdy po kilkudziesięciu stronach akcja nabrała tempa, wszystko nagle zaczynało się ze sobą wiązać i się przenikać. Sarah Blake skupiła się na tym, by przedstawić to, jaki wpływ na tzw. wielką historię mają pojedyncze jednostki i odwrotnie, jaki wpływ na historię może odgrywać niepozorna na pierwszy rzut oka jednostka. Fabuła książki jest tylko osnową dla tego zamysłu.

Kolejnym ciekawym aspektem tej książki jest ukazanie niezwykłej roli radia i dziennikarstwa w ogóle w życiu ludzi lat czterdziestych XX wieku. Frankie wraz ze swoimi kolegami po fachu wielokrotnie dyskutuje o istocie dziennikarstwa, a liczne, zaryzykujmy, przygody przeżyte przez pannę Bard zmieniają jej wydawało się dość spójny pogląd na świat i na jej zawód. Co ciekawe, w ,,Niedoręczonym liście" pojawia się wątek Polski, a właściwie polskich Żydów. W wielu książkach kwestia ta jest dość niezgrabnie pomijana.

Jedyne, co dręczyło mnie przy czytaniu tej książki to mnogość nieskończonych wątków. Nie jest to jednak wada stylu autorki, ale zamierzony efekt. Śmierć Thomasa, o której nigdy nie dowiedzą się jego rodzice, chłopiec, który podczas nalotu bombowego stracił matkę, czy dziecko, które samo musiało podróżować do Lizbony i następnie do Stanów. Nigdy nie dowiemy się jak dalej potoczyła się ta historia i to właśnie jest kanwą tej opowieści. Niedokończona historia jednostek, o istnieniu których większość ludzi nigdy się nie dowie.

Pomimo dość ,,babskiej" okładki i równie nieinteresującego tytułu polecam tę książkę absolutnie wszystkim. Rzeczywiście, początkowo jest dość nużąca, ale w miarę upływu stron robi się coraz ciekawiej. Z czystym sumieniem polecam.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja pochodzi ze strony strofki.blogspot.com.

poniedziałek, 20 maja 2013

Wstręt do tulipanów - Richard Lourie

Wydawnictwo Znak, Okładka miękka, 208 s., Moja ocena 5/6
Trudna książka i w sumie nie wiem, czy podobała mi się czy nie. Na pewno jest to pozycja potrzebna i wartościowa. Ale po kolei...
Opowieść rozpoczyna się kilkadziesiąt lat po zakończeniu II wojny światowej. Spotykają się dwaj bracia, obydwaj w słusznym wieku. Młodszy z braci, Willem namawia starszego o kilka lat Joopa na wojenne wspomnienia...
Cofamy się w czasie. Joop opowiada o trudach okupacji. opowiada o problemach z jedzeniem, strachu przed śmiercią, nalotami, ale także o problemach i rozłamie, jaki przechodziła ich rodzina. Efektem trudnej sytuacji rodzinnej jest jej powojenny rozpad. 
Ale wróćmy do wojennej opowieści Joopa. Przed oczami męźczyzny niczym stop klatki z filmu przesuwają się obrazy wojennej rzeczywistości.Razem z nim śledzimy dnie, tygodnie, miesiące. Jesteśmy świadkami drobnych radości, dowiadujemy się jakim skarbem może być kostka najtańszego mydła, lepsze jedzenie, czy najprostsza zabawka. Śledzimy także starania Joopa... nie nie starania, wręcz żebranie u ojca o okruchy miłości, akceptacji. Poznajemy także dziecięce sposoby na dokuczenie Niemcom, np. wsypywanie piasku do baków ich aut.
Dochodzimy tez do momentu, gdy Joop wyznaje, że zachęcony przez krewnego nazistę wskazał kryjówkę rodziny Anny Frank i automatycznie wydał jej rodzinę i przyjaciół na śmierć. Dlaczego to zrobił? Przecież nawet będąc dzieckiem musiał zdawać sobie choć w minimalnym stopniu sprawę z konsekwencji swojego czynu. Co więc nim kierowało?
Do Joopa powraca koszmar, o którym raz na zawsze chciał zapomnieć. Tylko on zna tajemnicę, którą pragną poznać miliony ludzi na całym świecie - kto i dlaczego wydał Annę Frank?
Jednocześnie razem z Joopem zastanawiamy się, jak daleko może posunąć się człowiek w czasie wojny? Jak daleko można się posunąć nie broniąc rodziny tylko zabiegając o akceptację ojca? Co jesteśmy w stanie zrobić dla bliskich, żeby nas kochali. Wszystko...ale czy na prawdę? Czy każdy czyn można wytłumaczyć, usprawiedliwić?
Wstręt do tulipanów to gorzka, ale ważna opowieść o okrucieństwie wojny i okrucieństwie bliskich wobec nas samych. To także opowieść o wyrzutach sumienia, które nigdy nie mijają, o traumie, która częstokroć kryje się na dnie naszej duszy po to, żeby ujawnić się w najmniej spodziewanym momencie. 
To także opowieść o zazdrości, tak silnej, że...a tego sami się dowiecie w trakcie lektury. 
Tą niewielka książeczkę czyta się błyskawicznie. Raz, że tematyka choć z pozoru wydaje się zwyczajna, wyeksploatowana w innych formach literackich aż do bólu (bo kto nie słyszał/czytał o Annie Frank?!) to jednak tutaj została ukazana w sposób zupełnie nowy. Dodatkowym atutem jest także sposób narracji, dorosły męźczyzna opowiada o odczuciach i przeżyciach dziecka.
Jest to na pewno pozycja wieloznaczna i każdy z nas może ją odebrać inaczej. 
Książka zszokowała mnie, pochłonęła (nie mogłam się od niej oderwać), ale czy mi się podobała...dalej nie wiem.
Niemniej zachęcam gorąco do lektury, na prawdę warto.

sobota, 18 maja 2013

Graham Greene – Sedno sprawy

Graham Greene
Sedno sprawy (The Heart of the Matter)
tłum. Jacek Woźniakowski
PAX, 1987
 
Afryka Zachodnia, rok 1942. Major policji Scobie, od piętnastu lat zasiedziały w brytyjskiej kolonii, pominięty przy kolejnym awansie, z zakompleksioną żoną na głowie, świadomy korupcyjnych gierek między urzędnikami kolonialnymi i lokalnymi kupcami, ostoja uczciwości i prawości, zadręcza się, biorąc odpowiedzialność za wszystko, co wokół widzi, za szczęście żony, za powrót wojennych rozbitków do zdrowia, za biedę i obojętność, z poczucia obowiązku chcąc naprawić, co może i czego nie jest w stanie. Wikła się w nieoczekiwany romans i podejrzanie wyglądające interesy, zadręczając swą katolicką duszę konsekwencjami nieposłuszeństwa wobec boskich przykazań. Brnie coraz dalej i głębiej w destrukcyjną przyszłość, usiłując ochronić tych, których kocha, i zachować pozory ładu i harmonii duszy.
Greene przedstawia fragment zwykłego życia przeciętnego urzędnika kolonialnego gdzieś w gorącej Afryce, jego typowy romans, i omawia często występujące pokątne interesy w niedużej, zamkniętej społeczności Anglików żyjącej wśród morza tubylców, kolonizatorów, kiszących się we własnym ciasnym światku obłudy i pozorów. Na tym tle pokazuje to, co stanowi istotę powieści, czyli walkę Scobiego z sobą, z własnymi słabościami, ale i z potrzebami gdzieś głęboko schowanymi, stłumionymi przez nakazy religijne i reguły społeczne. Mimo pozornej przeciętności fabuły od Sedna sprawy trudno się oderwać. Czuje się nie tylko rozterki Scobiego, ból przymusu, przed jakim staje, jego wahania podczas podejmowania decyzji, ale i klimat Afryki, duszny i wilgotny, lepki, przytłaczający, trudny do odparcia, jak trudne bywają ostateczne decyzje. Gdzieś w tle obecna jest też wojna, niby daleko, w Europie, ale w sposób nieunikniony wpływająca na poczynania bohaterów, zmuszająca ich do takich, a nie innych posunięć; jednocześnie daleka terytorialnie i bliska przez odczuwane konsekwencje...


Czytaj dalej.

czwartek, 16 maja 2013

Kontra - Józef Mackiewicz

"Kontra" to skrót XX-wiecznej historii Kozaków, którzy w carskiej Rosji pełnili rolę stanu wojskowego. Większość mężczyzn przez całe życie służyła w armii, mieli nadane dość spore kawałki ziemi, dzięki którym cieszyli się niezależnością materialną. Po wybuchu rewolucji bolszewickiej masowo zasilili armie białych generałów, po czym wielu znalazło się na emigracji. Ekstremalny ucisk czasów stalinowskich sprawił, iż liczna grupa (Mackiewicz wymienia cyfrę nawet 1,6 mln), zasiliła armie prohitlerowskie, nawet mimo tego, że byli sojusznikiem przez Hitlera niechcianym i wykorzystywanym głównie w końcowej fazie wojny.
Więcej (plus cytaty) tutaj.

środa, 15 maja 2013

I więcej nic nie pamiętam - Adina Blady-Szwajger


Pamiętam, że kiedyś przeczytałam w „Wysokich obcasach” wywiad z Aliną Świdowską, aktorką Teatru Żydowskiego w Warszawie, znaną także z małego ekranu z ról w popularnych serialach, córką Adiny Blady-Szwajger. Był to bolesny wywiad z córką, która miała ogromny żal do matki za to, że pozbawiła ją dzieciństwa, że wychowywały ją gosposie, że nikt właściwie się nią nie interesował i nie rozumiał. Jej najwcześniejsze wspomnienie dotyczy psa, z którym spała i jadła w budzie, to z tą suką czuła się najbardziej wtedy związana i od niej otrzymała miłość i ciepło. W tych wspomnieniach z wczesnego dzieciństwa nie było matki, a w późniejszym okresie we wspomnieniach matki nie było opowieści z powstania w getcie, tylko z Powstania Warszawskiego. Tak jakby Adina Blady-Szwajger zamknęła przed wszystkimi tą część swojego życia. Jeden fragment tego wywiadu szczególnie utkwił mi w głowie:

Dlaczego pani mama opowiadała pani, że znalazła ją na śmietniku, płaczącą, pod gazetą? Tę historię włączyła pani do spektaklu.

Miała takie wyobrażenie, że najłatwiej z dziećmi się porozumiewa przez bajki. Do wszystkiego układała bajkę. Tak samo zrobiła bajkę z moich urodzin. Nie zastanawiałam się dlaczego. Wydawało mi się to piękne. I w dzieciństwie naprawdę wiele razy musiała mi to opowiadać Adina Irena Blady-Szwajger.

Co dzisiaj pani o tym myśli?

Moje myśli na ten temat są przykre. Znalazła mnie, więc powinnam być wdzięczna, bo została moją mamą. Tę wdzięczność we mnie wpoiła wcześnie. Myślę też, że nie potrafiła się wyzwolić ze swoich doświadczeń z dziećmi w szpitalu w getcie. Być może wiecznie zaspokajała głód bycia z nimi, a nie ze mną. Że ja jej nie wystarczałam. Nie wystarczała jej ta normalna, normalnie urodzona dziewczynka.”

To boli. Bardzo.
Wtedy też postanowiłam przeczytać „I więcej nic nie pamiętam”, jednakże wspomnienie tego wywiadu powodowało, że odkładałam to na później, bo nie wiedziałam, czy zdołam udźwignąć ciężar tego świadectwa.

Książka Adiny Blady-Szwajger to nie jest literacko dopieszczona książka, to wspomnienia, które spisano po 45 latach, ze skrawków pamięci, z koszmarów nocnych, z obrazów, które chciałoby się zapomnieć na zawsze. Krótkie zdania, z pozoru tylko suche, wstrząsają do głębi.
 “Bo to wszystko są tylko słowa. A ja nie jestem literatem i nie umiem znaleźć słów, które krzyczą”. Ta cała książka, szczególnie część o tym, jak była “lekarką z getta” krzyczy znacznie glośniej, niż wiele historii na temat Zagłady, a które obleczone są w gładkie słówka. Poznajemy więc „Inkę” w getcie, młodą stażystkę pediatrii w szpitalu Bersonów i Baumów, gdzie opiekowała się dziećmi z puchliną głodową, chorymi na gruźlicę, która wtedy była wyrokiem śmierci, dziećmi z odmrożeniami i z wszystkimi innymi, możliwymi do wyobrażenia chorobami. Leczyło się ich tylko na początku, później chroniło od śmierci głodowej, na końcu po prostu z nimi było. Czytamy wspomnienia o tych szczególnych, małych pacjentach, którzy na zawsze zostali żywi w pamięci Autorki. Dzieci, które czekała tylko śmierć w szpitalu lub śmierć w komorze gazowej. Wtedy nadszedł ten straszny dzień 8 września 1942 roku, dzień Wielkiej Akcji Likwidacyjnej, gdzie wywożono do Treblinki pozostałych ludzi z getta. Także ze szpitala w którym pracowała Inka. Szpital zapełniony był już w większości dorosłymi pacjentami, bo dzieci już prawie nie było, ale ostała się garstka, która miała świadomość tego, co ich czeka.

Czytaj dalej...

poniedziałek, 6 maja 2013

"Ściągaczki z szuflady Pana Boga" - Józef Mackiewicz

-->
Z rekomendowaniem komuś książek bywa czasem jak z wróżeniem z fusów. Rezultat jest mocno niepewny i zależny od plam na słońcu i humoru wróżącego. Przy moim pierwszym tekście o Józefie Mackiewiczu kilka osób pytało o najlepszą"książkę pierwszego kontaktu" z tym autorem.


Teoretycznie wydaje się, że dla blogerów książkowych z naszego "złotozakladkowego" segmentu najlepiej nadawałyby się "Ściągaczki z szuflady Pana Boga". W praktyce zaś dochodzę ostatnio do wniosku, że polecanie lektur jest zadaniem dla jakiejś ksiażkowej wróżki, nawet biblionetkowy algorytm nie radzi sobie najlepiej na tym polu (przynajmniej w moim przypadku).





Wracając do książki – jest ona trochę takim papierowym odpowiednikiem menu degustacyjnego w restauracji.

Ciąg dalszy.


czwartek, 2 maja 2013

Kunigas - J.I.Kraszewski

Malbork, lata 30-ste XIV wieku. Poznajcie litewską Drużynę A.
Szwentas - lat co najmniej 40, parający się czasami szpiegostwem na rzecz Krzyżaków. W czasie jednej ze swoim misji wywiadowczych na Litwę zmienia front i podejmuje się zlecenia na rzecz księżnej Redy. Ma odnaleźć jej zaginionego syna.
Jerzy - młody rycerz krzyżacki, prawdopodobnie Litwin wysokiego rodu. Pseudonim: Kunigas (zdrabniany również pieszczotliwie do Kunigasika), czyli Książę. Od momentu odkrycia, że jest porwanym jako dziecko Litwinem podupada na zdrowiu i cierpi na melancholię.
Baniuta - pyskata litewska nastolatka, również porwana w czasie jednej z wypraw. Szykowana przez swoją niemiecką opiekunke Gundę na ozdobę nieoficjalnego krzyżackiego  zamtuza.
Rymnos - (zdrobniale Romek) - kolejne uprowadzone litewskie dziecko, rodu zapewne pośledniego. W Malborku pełni rolę pachołka i najlepszego przyjaciela Jerzego.
Pewnego dnia ta czwórka połączy siły i dokona brawurowej ucieczki na Litwę. Jednak nie będzie im dane długo cieszyć się powtórnym spotkaniem z bliskimi. Za chwilę bowiem wyruszy kolejna krzyżacka ekspedycja mająca na celu nawracanie pogan ogniem i mieczem. A wtedy Drużyna A będzie miała okazję pokazać na co ich stać w walce z niedawnymi ciemiężycielami.
"Kunigas" jest powieścią parahistoryczną, opartą na jednej z legend zamieszczonych przez Kraszewskiego w antologii "Litwa za Witolda". Trudno powiedzieć, jak wiele jest w niej prawdy, gdyż zakończenie przerasta o głowę wszystkie podnoszące morale i sławiące bohaterstwo historie, jakie kiedykolwiek słyszałam. Przyznam, że ostatni rozdział sprawił, że dosłownie opadła mi szczęka (opadła ona zresztą także będącym jej świadkami Krzyżakom). I dla ostatniej sceny warto przeczytać Kunigasa, nawet, gdyby reszta książki trąciła myszką.


We wstępie wyczytałam, iż Litwini w XIX wieku, w miarę budzenia się ich świadomości narodowej, chętnie korzystali z dorobku Kraszewskiego w dziedzinie etnograficzno-literackiej. Te wszystkie legendy, które on spisywał, to było ostatecznie ich dziedzictwo narodowe.
Nie wiem, na jakim dokładnie etapie znajdował się rozwój litewskiego nacjonalizmu w momencie, gdy książka po raz pierwszy ujrzała światło dzienne. Nie wiem też, jak wówczas wyglądały (i czy w ogóle były) jakieś antagonizmy polsko-litewskie. Nie mogę natomiast pozbyć się myśli, że JIK za pomocą "Kunigasa" i jego zakończenia próbował podrzucić Litwinom kukułcze jajeczko.
Efektowne było to zakończenie? Bardzo. Pokazali Litwini, że mają fantazję i charakter? Nie da się ukryć. A że przy okazji zdobyli pierwszą nagrodę w XIV- wiecznej edycji Nagrody Darwina?

Dlatego coś czuję, że tylko mocno okrojony Kunigas mógł stać się przebojem litewskich czytanek.

Zaintrygowanych zachęcam do przeczytania książki i sprawdzenia o co chodzi.






źródło zdjęcia: smashwords.com

środa, 1 maja 2013

Władczyni rzek - Philippa Gregory


Każdy  kto czyta książki Philippy Gregory wie, że nie pisze swoich książek w kolejności chronologicznej.  Cykl o Wojnie Dwu Róż także ma to do siebie. Należę do tych osób, które lubią czytać wszystko po kolei, więc moją przygodę z Gregory i jej książkami na temat angielskiego dworu, zaczęłam właśnie od „Władczyni rzek”, która jest historią Jakobiny Luksemburskiej, matki Katarzyny Woodville znanej czytelnikom z książki „Biała królowa”.  Pisarka przyznała, że dopiero podczas pracy nad „Białą królową” dotarła do różnych źródeł i odkopała zapomniany już nieco kawałek historii. Jakobina Luksemburska była arcyciekawą kobietą wywodzącą się nie tylko ze wspaniałego rodu, ale także według podań, od samej wodnej boginki Meluzyny i ten motyw jest dosyć istotny w książce, ale nie dominujący. Od razu przypomniał mi się wątek Meluzyny w "Opętaniu" A. S. Byatt.

„Władczyni rzek” przenosi nas do XV wieku na chwilę przed rozpoczęciem krwawej wojny pomiędzy Lancasterami i Yorkami.  Poznajemy Jakobinę jako młodą dziewczynę, która odkrywa, że odziedziczyła dar przepowiadania przyszłości. Ten fakt nie jest wielką tajemnicą, a znany jest z pewnością angielskiemu regentowi Francji – Janowi Lancasterowi, księciu Bedfordu, który po śmierci swojej pierwszej żony Anny, postanawia ożenić się z młodą Jakobiną, aby wykorzystać jej magiczne zdolności. Młoda, niekochana, wykorzystywana Jakobina kieruje swe oczy ku Ryszardowi Woodvillowi, który jest giermkiem księcia Bedfordu. Po śmierci męża Jakobina daje ponieść się porywowi serca i bez zgody angielskiego dworu, popełnia mezalians wychodząc za mąż za szlachcica bez kropli królewskiej krwi. Młodzi popadają w niełaskę, ale po czasie Jakobina ma szansę zrehabilitowania się przywożąc z Francji małżonkę dla króla Henryka VI- Małgorzatę Andegaweńską, której przez lata będzie służyć jako dwórka i najbardziej zaufana przyjaciółka.

Philippa Gregory stworzyła wiele pełnokrwistych postaci, na których tle Jakobina jawi się naprawdę wyjątkowo. U schyłku średniowiecza kobieta miała jasno określoną pozycję, jej zadaniem było nie wychylać się z cienia męża, a z pewnością wielce niepożądanym było, aby miała jakakolwiek wiedzę wychodzącą poza obowiązki domowe, jak na przykład wróżbiarstwo  czy zielarstwo. Jakobina była świetną dyplomatką, która nie tylko potrafiła wpłynąć na swego męża, ale także na samą królową Małgorzatę Andegaweńską, musiała jednak kryć się ze swoją tajemnicą, aby nie zostać spaloną na stosie jak Eleonora Cobham, czy wspomniana na początku książki, Joanna d’Arc. Odważna, ambitna, nieustraszenie parła do przodu, była doskonałą dyplomatką, lawirującą wśród dworskich zwyczajów i potyczek, dlatego zawsze osiągała zamierzony cel.

Pisarka wyśmienicie połączyła prawdę historyczną z fikcją literacką, ukazując w swojej książce w sposób niezwykle jasny źródła konfliktów pomiędzy Lancasterami i Yorkami, ówczesną sytuację na dworze oraz klimat tamtych burzliwych czasów.  To powieść o wielkiej namiętności i żądzy zdobycia władzy i oczywiście o wspaniałej, wielkiej kobiecie. Wielobarwna i świetnie napisana bardzo przystępnym językiem, jest doskonałą lekturą, która pochłania się w zastraszającym tempie. Z największą przyjemnością przeczytam kolejną książkę o córce Jakobiny. 


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika.